7.

 1.09.2020

Michał patrzył jak Martyna ucieka aż się za nią kurzy. Jej słowa go zaciekawiły. Zastanawiał się, dlaczego ona tak kurczowo się trzyma Jana. Wygląd, czy prestiż ją omamił. Dał jej szansę na ucieczkę od niego, ale nie skorzystała. Nie rozumiał nic z tego. Przecież by jej pomógł go odprawić z kwitkiem. Był jej to winny za opiekę nad dziadkiem. Staruszek był nią oczarowany. Gadał tylko o niej. Wstał z miejsca i ruszył w stronę pokoju dziadka. Liczył, że spotka u niego Martynę i sprawdzi co z nią. Zapukał do dziadka, ale nie było słychać wesołych rozmów. Stary mężczyzna siedział i patrzył w okno.
M: Cześć dziadku. Jak po ćwiczeniach?- Próbował go odciągnąć od okna, ale dziadek tylko skinął ręką na niego. Ciekawy, podszedł popatrzeć, czym staruszek jest tak bardzo zainteresowany. Z okna miał widok na parking i część ogrodu. Jednak nie podziwiał drzew, ale nie mógł się oderwać od Martyny, która czekała na kogoś. 
Dz: Ostatnio jest jakaś zamyślona... Mówiłem ci już o tym?
M: Wspominałeś...- Skrzywił się. 
Dz: Dziś zauważyłem, że ma wielkiego siniaka na policzku...- Michał zesztywniał. Popatrzył na zmarszczoną i zmęczoną życiem twarz dziadka. 
Dz: Próbowała mi wmówić, że wpadała na szafkę... Ale myślę, że to raczej prawda nie jest... Martynka nie potrafi kłamać. Ona nigdy nie oszukuje, jest szczerą i dobrą osobą. Myślę, że to ma coś wspólnego z jej narzeczonym... - Zerknął na wnuka, który bacznie obserwował podjeżdżający samochód. Kpiąco się uśmiechnął, gdy zobaczył kto wysiada. Oboje patrzyli jak rozmawiają, a mężczyzna gestykuluje wyraźnie czymś przejęty. Ona zaś się nie ruszała tylko kiwała głową. Na zakończenie tej dziwnej sceny pocałował ją w policzek. Nie protestowała. Jak zawsze posłuszna co go irytowało w niej. Z nim  by się kłóciła, ale do oprawcy się nie postawi. Prychnął i machnął ręką, żeby dziadek się nie domyślił niczego. 
Dz: Myślę, że...
M: Dość dziadku... To nie nasza sprawa... - uciął. Staruszek patrzył na zdenerwowanego wnuka. Michał złagodniał. 
M: Nie chcę się władować w jakieś kłopoty...- skłamał. 
Dz: Ona mi tak bardzo przypomniana twoją babcię... Jest dokładnie jak ona za młodu. - Policjant się zamyślił. Kochał babcię. Była dla niego niczym mama. Zawsze gotowała mu pyszny rosół i nie oceniała. Słuchała go i przytulała. Czuł jej ciepło i zapach. Ale nie widział podobieństwa miedzy kobietami. 
M: Wydaje ci się... Ja nie widzę podobieństwa. 
Dz; Dlatego może powinieneś mi zaufać. Lepszej kobiety od niej nie spotkasz w życiu. 
M: A kto powiedział, że takiej chce i że takiej szukam?- Odgryzł się. Nie miał ochoty brnąć w temat kobiet z prawie stuletnim facetem. 
Dz: Zastanów się, bo ja żyć wiecznie nie będę. Mi już bliżej niż dalej i zostaniesz sam jak palec. Wszystkich dobrych ludzi odtrącasz. Pamiętaj każdy mężczyzna potrzebuje wspaniałej kobiety. To tylko one potrafią nas odciągnąć od głupot. Też kiedyś byłem młody...- Mierzyli się, dziadek potrafił go czasem wyprowadzić z równowagi. Nie chcąc się kłócić, zabrał swoją kurtkę i wyszedł. Słowa dziadka co rusz miał w głowie. Ona jest jak babcia. Prychnął na samą myśl. Błądził po domu starców bez celu. Zaszedł pod drzwi z napisem kaplica. Nie pamiętał kiedy ostatnio był w kościele ani kiedy się modlił. Czuł jednak, że powinien wejść. Rozglądnął się. Kapica była mała, okna zdobiły kolorowe witraże. Na ołtarzu był krzyż i Jezu konający na nim. Miał przerażającą twarz, taką która dźwiga ogromny ból i ciężar całego świata. Popatrzył po ławkach. Było pusto. Usiadł w ławce i patrzył w twarz Jezusa. Nie wiedział, czemu tutaj jest, ale poczuł spokój, którego nie czuł od lat. Ciągle uciekał i chciał zapomnieć. W tym miejscu poczuł się błogo. Cisza mu nie przeszkadzała. Zamknął oczy napawając się tym stanem. Gdy otworzył oczy zobaczył Martynę. Klęczała kilka rzędów dalej. Nawet nie słyszał kiedy weszła. Patrzy jak modli się z pokorą. Kiedyś śmiał się z takich pobożnych cnotek. Był podły. Teraz wiedział, że ona też czuje się tutaj bezpiecznie. Zastanawiał się o co prosi Boga, czy jest zła na Niego za sytuację w której jej karze być. Sam by się na Niego wkurzył za taki los... Ale nie jemu oceniać, skoro sam ma popaprane życie. Westchnął dosyć głośno. Zerknęła przez ramię na niego. Miała zmęczone oczy. Ich zieleń była przydymiona. Swoje długie włosy miała rozpuszczone. Szybko odwróciła wzrok. Podniosła się, ale nie uciekła. Siedziała cicho w ławce. Wiedział, że nie ruszy się z miejsca dopóki on jest w środku. Postanowił wyjść i jej ulżyć choć na chwilę. Stał za drzwiami. Słyszał jej delikatny szloch. Teraz rozumiał, przychodziła sobie ulżyć w smutku w samotności. Zacisnął pięści. Nie mógł znieść jej cichego płaczu. Nawet płakała w ciszy. Buzowała w nim złość i nienawiść, wiedział, że emocje nie mogę przejąć nad nim kontroli. Dyszał i starał się uspokoić. Nie wiedział, czemu wzbudziła w nim takie emocje. Nie podobała mu się, nie znał jej za dobrze. Chciał odejść, żeby nie było kłopotliwej sytuacji, ale było za późno. Zamarła na jego widok. Wyczuł jej strach i zażenowanie. Czy jego też się boi przez swojego boksera? Musiał mieć nieprzyjemny wyraz twarzy. Cofnęła się i spuściła głowę. Nie wiedziała, czy może się ruszyć. Złagodniał widząc jej prawdziwą bezbronną twarz. 
M: Martyna... 
Ma: Nie zbliżaj się do mnie błagam... 
M: Ja chcę ci tylko pomóc... - Starał się być łagodny. 
Ma: Ciekawe... Jaki masz w tym cel? Czego chcesz ode mnie? Przyczepiłeś się do mnie... nawet nie wiem czemu...
M: Sam nie wiem, czemu chcę ci pomóc... Po prostu mam taki zawód... 
Ma: Trzymaj się od nas z daleka. Jest dobrze jak jest. Mnie nie jest potrzeba pomoc... - Popatrzyła w końcu na niego. Miała ściągnięte brwi.
M: Wolisz, żeby cię skatował?
J: No właśnie... Nie słyszałeś? - Oboje się odwrócili. Jan szedł w ich stronę. Michał mimowolnie zasłonił sobą Martynę, która złapała się w pierwszej chwili jego ramienia. Czuł, że ręce się jej trzęsą. 
J: Miałaś z nim nie rozmawiać, a widzę coś innego... To jest miejsce waszych schadzek?- Rozglądnął się i zaczął się śmiać. Michał nawet nie drgnął, nie spuszczał z niego oczu. 
J: Pieprzysz ją tutaj? Czy ci obciąga?- Wiedział, że to prowokacja. Martyna wbiła w niego paznokcie. Podszedł do nich. 
J: Chodź Martyna i tak każdy wie, że słabo ciągniesz... Nie rób scen i puść go w końcu, bo patrzeć nie mogę jak macasz tego frajera. -Wiedział, że kobieta się miota nie wiedziała co rozbić. To była jego ostatnia szansa. 
M: Pomogę ci jeśli mi zaufasz... Nie będziesz sama. 
J: Jakież to kurwa ckliwe... Rzygnę tęczą zaraz... - Michał z całych sił ignorował prowokacje tego dupka. Chciał jedynie ją uwolnić od niego. 
J: Martyna a co z domem, też go zostawisz?- Szach i mat. Puściła Michała i chciała go minąć ale zastawił przejście jej ręką. 
M: Pomogę ci... tylko sama musisz chcieć... - Patrzyła mu w oczy ze strachem. 
J: Już stanął ci? - Michał doskoczył do mężczyzny.
M: Jeszcze jedno słowo, a nie ręczę kurwa za siebie. 
J: Pamiętasz co ci powiedziałem?- Mierzyli się. 
M: To lepiej sobie przypomnij co ja ci na to odpowiedziałem śmieciu. - Jan się śmiał jak psychol, ciągnąc za sobą Martynę, która definitywnie wybrała jego. Uznał, że tym razem to już ostania jego ingerencja. Splunął wściekły w bok i wyciągnął telefon. Wybrał numer partnera. Odebrał błyskawicznie. 
M: Pijemy. W Zakąsce za 30 minut. - rozłączył się i poszedł do auta. Musi zapić. Odciąć się od niej.

Komentarze